O pielgrzymce do Ziemi Świętej raz jeszcze 07 - 11 - 2022
Tęsknota – to najlepsze słowo, które chociaż po części oddaje uczucie po powrocie. Dwa miesiące temu koła samolotu na lotnisku w Ammanie zerwały fizyczny kontakt z Ziemią Świętą. Jeszcze ostatni rzut oka przez malutkie okienko. Pustynny kraj aż po horyzont, piękny krajobraz jakich wiele na ziemi, a jednak naznaczony wyjątkowymi wydarzeniami, uczynił tę ziemię świętą. Przeszło 3 tysiące lat przed nami Mojżesz dotarł na górę Nebo w Jordanii, ogarnął wzrokiem całą dolinę od Morza Martwego aż po Jezioro Galilejskie – nigdy tam nie dotarł, ale już wiedział, że właśnie to miejsce wyznaczył mu Bóg za cel życia. Ciekawe, czy myślał o tym, że tysiąc lat później ziemia ta będzie świadkiem wydarzeń całkowicie zmieniających bieg chrześcijańskiej społeczności? Że Jezus ofiarując swoją mękę, śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie, dokona najważniejszego - naszego zbawienia.
Zawsze po powrocie z jakiejś podróży stwierdzaliśmy z żoną – ok, tu już byliśmy, odhaczone, następnym razem w inne miejsce. Z Ziemią Świętą jest inaczej. Będąc jeszcze tam, na miejscu chciałoby się zatrzymać czas, aby zostać jak najdłużej. Przed wyjazdem, znajomi którzy pielgrzymowali kilka lat wcześniej opowiadali w skrócie: no i tam w hotelu jest taki taras, gdzie się siedzi wieczorami i spogląda na skąpane nocnym światłem palestyńskie Betlejem. Ciężko mi było sobie wyobrazić te chwile. Teraz już wiem, zmęczenie po całym dniu resetowało się w ułamku sekundy dotykając w zadumie oczami miejsca gdzie Pan Jezus się narodził, stał się jednym z nas.
Po powrocie w głowie kołacze się głośno myśl – to kiedy następnym razem? Może za rok, nie za rok nie damy rady, ale na pewno za dwa, może trzy. A jak nie będzie wyjazdu z naszej parafii? To znajdziemy inną, może w Mielcu, może w Dębicy, na pewno któraś pojedzie.
Reasumując: pielgrzymowanie w grupie śladami Chrystusa, droga krzyżowa ulicami Jerozolimy, Msza Św. w Wieczerniku, Pole Pasterzy, Bazylika Narodzenia, Zwiastowania, Zaśnięcia, Golgota z pękniętą skałą po wbitym krzyżu (koronka w TYM miejscu z ks. Wojciechem to niezapomniane przeżycie głębi modlitwy), no i najważniejszy – pusty Grób Pana, oraz wiele innych, świętych miejsc – nie sposób o nich zapomnieć, nie wyobrazić sobie za zamkniętymi oczyma tych wszystkich wydarzeń spisanych w Piśmie Św. W każdym istotnym miejscu mieliśmy przystanek i chwilę refleksji, poprzedzony czytaniem Pisma Św., wzbogacony słowem księdza Piotra - naszego przewodnika, który potrafił nadać każdemu ważnemu zakątkowi wyjątkową aurę, sprawiając, że 2000 lat dzielące od tamtych dziejów znikało prawie do zera, te wydarzenia czuło się tu i teraz. Po powrocie czytanie Pisma jest o wiele łatwiejsze. Wyobrażenie topografii terenu, odległości, upałów, trudności jakie Jezus musiał pokonać przechodząc z Jerozolimy do Jerycha pustynią Judzką, wielkości drzewa na które wspiął się Zacheusz, setki kilometrów w morderczym terenie, które przemierzył Mojżesz - teraz to wszystko jest takie oczywiste. A rejs po jeziorze Galilejskim? Kapitan zatrzymał łódź na środku jeziora, ksiądz Piotr odczytał fragment o tym jak przyszedł Pan po wodzie do przygnębionych apostołów, jak św. Piotr zawahał się i zaczął tonąć – bo zwątpił. Wpatrzony w purpurową wodę, słuchając pięknej pieśni Ana Bekoach (Ovadia Chamama) zastanawiałem się jak głęboka jest moja wiara, czy wystarczyłoby jej na chodzenie po wodzie? A jeśli nie to dlaczego? Jak pokonać tę swoją maluczkość, jak podnieść swoją wiarę na najwyższy poziom – bezgranicznego zaufania Bogu? W pełni zrozumiałem tonącego św. Piotra (przecież Jezioro Galilejskie ma 40m głębokości), ale on całym swoim późniejszym życiem pracował i zasłużył aby tę swoją maluczkość wznieść na wyżyny. A czy mnie na to stać?
Zawsze po powrocie z jakiejś podróży stwierdzaliśmy z żoną – ok, tu już byliśmy, odhaczone, następnym razem w inne miejsce. Z Ziemią Świętą jest inaczej. Będąc jeszcze tam, na miejscu chciałoby się zatrzymać czas, aby zostać jak najdłużej. Przed wyjazdem, znajomi którzy pielgrzymowali kilka lat wcześniej opowiadali w skrócie: no i tam w hotelu jest taki taras, gdzie się siedzi wieczorami i spogląda na skąpane nocnym światłem palestyńskie Betlejem. Ciężko mi było sobie wyobrazić te chwile. Teraz już wiem, zmęczenie po całym dniu resetowało się w ułamku sekundy dotykając w zadumie oczami miejsca gdzie Pan Jezus się narodził, stał się jednym z nas.
Po powrocie w głowie kołacze się głośno myśl – to kiedy następnym razem? Może za rok, nie za rok nie damy rady, ale na pewno za dwa, może trzy. A jak nie będzie wyjazdu z naszej parafii? To znajdziemy inną, może w Mielcu, może w Dębicy, na pewno któraś pojedzie.
Reasumując: pielgrzymowanie w grupie śladami Chrystusa, droga krzyżowa ulicami Jerozolimy, Msza Św. w Wieczerniku, Pole Pasterzy, Bazylika Narodzenia, Zwiastowania, Zaśnięcia, Golgota z pękniętą skałą po wbitym krzyżu (koronka w TYM miejscu z ks. Wojciechem to niezapomniane przeżycie głębi modlitwy), no i najważniejszy – pusty Grób Pana, oraz wiele innych, świętych miejsc – nie sposób o nich zapomnieć, nie wyobrazić sobie za zamkniętymi oczyma tych wszystkich wydarzeń spisanych w Piśmie Św. W każdym istotnym miejscu mieliśmy przystanek i chwilę refleksji, poprzedzony czytaniem Pisma Św., wzbogacony słowem księdza Piotra - naszego przewodnika, który potrafił nadać każdemu ważnemu zakątkowi wyjątkową aurę, sprawiając, że 2000 lat dzielące od tamtych dziejów znikało prawie do zera, te wydarzenia czuło się tu i teraz. Po powrocie czytanie Pisma jest o wiele łatwiejsze. Wyobrażenie topografii terenu, odległości, upałów, trudności jakie Jezus musiał pokonać przechodząc z Jerozolimy do Jerycha pustynią Judzką, wielkości drzewa na które wspiął się Zacheusz, setki kilometrów w morderczym terenie, które przemierzył Mojżesz - teraz to wszystko jest takie oczywiste. A rejs po jeziorze Galilejskim? Kapitan zatrzymał łódź na środku jeziora, ksiądz Piotr odczytał fragment o tym jak przyszedł Pan po wodzie do przygnębionych apostołów, jak św. Piotr zawahał się i zaczął tonąć – bo zwątpił. Wpatrzony w purpurową wodę, słuchając pięknej pieśni Ana Bekoach (Ovadia Chamama) zastanawiałem się jak głęboka jest moja wiara, czy wystarczyłoby jej na chodzenie po wodzie? A jeśli nie to dlaczego? Jak pokonać tę swoją maluczkość, jak podnieść swoją wiarę na najwyższy poziom – bezgranicznego zaufania Bogu? W pełni zrozumiałem tonącego św. Piotra (przecież Jezioro Galilejskie ma 40m głębokości), ale on całym swoim późniejszym życiem pracował i zasłużył aby tę swoją maluczkość wznieść na wyżyny. A czy mnie na to stać?