social/twitter_normal.png social/youtube_normal.png

Magdalena Urbańska - Ten wasz Wojtyła został jakimś papieżem

Świadectwo w ramach cyklu katechez "Świadkowie Wiary" - Czerwiec 2013

Urodziłam się jako dziecko nieślubne i jestem wdzięczna mojej mamie za dar życia. Nie było łatwo w latach 50-tych ubiegłego stulecia wychowywać dziecko bez męża. Wychowywała mnie mama i babcia, ale główny wpływ na to co działo się w domu miała mama – osoba niezwykle ciepła, wrażliwa, lubiana przez innych, choć deklarująca się, że jest ateistką. Nie chodziła do kościoła i nie pamiętam, by kiedykolwiek się modliła. Mama i babcia zmarły gdy miałam 21 lat, byłam po drugim roku studiów. Po ich śmierci odkryłam, że mama posługiwała się cudzymi dokumentami i tak naprawdę nie wiem kim była. Co ciekawe, wspominając swoje dzieciństwo i wychowanie nie mogę nie widzieć tego, że prawd wiary uczyła mnie mama bez Wiary, a przykazania były kanonem kindersztuby. U mnie w domu nie wolno było kłamać, oszukiwać, szanowało się każdego człowieka, a godność każdego, nawet najmniejszego, była czymś nietykalnym. Było coś takiego, co pozwala mi teraz, po 36 latach po śmierci mamy twierdzić, że w głębi serca była osobą wierzącą, a sytuacja zmusiła ją do głoszenia czegoś innego, choć tego udowodnić nie potrafię.

Pierwszej modlitwy nauczyłam się w przedszkolu sióstr zakonnych; potem obowiązkowo uczęszczałam na lekcje religii do salki katechetycznej, łącznie do klasy VII, w której otrzymałam Sakrament Bierzmowania. Mama bardzo pilnowała tych lekcji i systematycznie sprawdzała moją wiedzę z przedmiotu religia. Byłam jedną z najlepiej przygotowanych uczennic zarówno do Komunii św. jak i do Bierzmowania. Wspominam o tym, gdyż teraz w szkole nie mówi się inaczej – jak przedmiot religia i wymaga się wiedzy tak jak z matematyki, z pominięciem tego co ma być sednem – czyli wiary.
Takie podejście w moim przypadku spowodowało, ze gdzieś w V, czy VI klasie odmówiłam uczęszczania na te lekcje, argumentując tym, że skoro mama uważa, że Boga nie ma, nie chodzi do kościoła, to szkoda mi na to czasu. Oczywiście nie pozwoliła mi mama na to. Faktem jest, że wiele było momentów upokorzenia ze strony katechetów, którzy odpytywali mnie częściej niż innych i stale winili za nieobecność mamy na zajęciach, wywiadówkach i innych spotkaniach. To kolejna moja uwaga – pretensje do rodziców nie należy przelewać na dzieci.

Po Bierzmowaniu przestałam uczęszczać na lekcje religii i do kościoła też mnie nikt nie wysyłał w niedzielę czy święta. Tak minęły kolejne lata do drugiego roku studiów, kiedy w wakacje, w ciągu dwóch tygodni bo 13 i 31 lipca 1977 r. zmarły obie najbliższe mi osoby. Skończyłam właśnie 21 lat i zostałam sama na świecie, bez namiastki rodziny – ojca nie znałam, rodzeństwa nie miałam, krewnych ze strony mamy i babci nie było.

Nie widziałam sensu życia, żyłam w rozpaczy, pragnęłam śmierci – nie potrafiłam się modlić, co wiedziałam, ze przynosiło ulgę moim znajomym, którzy stracili bliskich. To było jednak poza mną. Żyłam na krawędzi wytrzymałości psychicznej i fizycznej; koszmarne sny, nieprzespane noce, ból, strach o przyszłość – to bolesne wspomnienia tamtych dni.
Mieszkałam z koleżankami, które znały historie mojego życia, ale akceptowały mnie. Opowiadały często o swoich spotkaniach w duszpasterstwie akademickim i tak poznałam nazwisko Karola Wojtyły, które potem usłyszałam w telewizji 16.10.1978 r. – byłam akurat na portierni, gdy podano informację w wiadomościach, że wybrano papieża i został nim właśnie Karol Wojtyła. Wstyd przyznać, ale nie bardzo wiedziałam, kto to jest papież.

Po powrocie do pokoju podzieliłam się tą informacją z koleżankami, które mi nie uwierzyły, tłumacząc, że ja się na tym nie znam i to niemożliwe. A przekazałam im to mniej więcej tak: „Słuchajcie baby, wybrali jakiegoś papieża i został nim ten wasz znajomy facet, ten ks. Wojtyła”. Oczywiście sprawa szybko się wyjaśniła i pamiętam znamienne słowa jednej z nich – „z ciebie to jeszcze coś będzie, skoro Bóg dał ci pierwszej to usłyszeć”.

Rzeczywiście, dzień ten utrwalił się w mojej pamięci i zaczęłam się zastanawiać Kim jest Bóg, kim ten człowiek, którego wszyscy tak wielbią. Czytałam podsuwane mi przez koleżanki książki szukając logicznego wyjaśnienia Stwórcy. I tak powoli odkrywałam prawdy wiary, oblicze Jezusa. Czytałam Biblię, potykając się niemal o każdy wers. I nadeszła wówczas kolejna wieść – Jan Paweł II przyjedzie do Polski. Kończyłam właśnie studia, pisałam pracę magisterską, przygotowywałam się do ostatnich egzaminów. Moi przyjaciele przygotowywali się do przyjazdu papieża Polaka, a ja nie rozumiałam do końca ich entuzjazmu i jednocześnie zazdrościłam im ich wiary.

Zostałam wciągnięta w wir prac; przyglądałam się ich modlitwom, zawierzeniom, a oni obserwowali mnie – dobrego organizatora, społecznika i cichego pomocnika w ich dziele. Nie odrzucali, nie przeganiali, nie wyśmiewali. To kolejna ważna uwaga – jeśli nawet mamy swoją grupę modlitewną, swoje przyzwyczajenia i grupę „sprawdzoną” – nie zamykajmy się hermetycznie przed nowymi, niekoniecznie podobnie jak my modlącymi się, czy mocno zaangażowanymi w sprawy kościoła. Bo właśnie może okazać się, że wykluczyliśmy ich, że poczuli się odrzuceni, gorsi i gdzieś się zagubią ze swoimi problemami, dylematami.

Mnie zaproszono na spotkanie na Skałce. Wtedy coś we mnie drgnęło. Bardzo pragnęłam tam pójść, ale jednocześnie nie chciałam iść jak do teatru – popatrzeć na człowieka, którego bardzo pragnęłam nie tylko zobaczyć, ale i poznać. I już wiedziałam, ze jedyna droga prowadzi poprzez Sakramenty – pojednania i Eucharystii. Do dziś pamiętam, jak zaświeciło słońce w momencie, gdy kapłan podawał mi Pana Jezusa tuż po spowiedzi, w pustym kościele, gdzie przed Najświętszym Sakramentem moje koleżanki modliły się. To było ich świadectwo wiary, które mnie doprowadziło do Boga.

Była więc i Skałka, i Błonia już z pełnym uczestniczeniem we Mszy św.

Potem było różnie; raz z górki, raz pod górkę. Ale pontyfikat Jana Pawła II to były moje lekcje religii i poznawanie prawd wiary. Potem kolejne postanowienia, tak mniej więcej po każdej pielgrzymce Ojca św. do ojczyzny – a byłam na każdym spotkaniu na Błoniach, ale i w innych miejscach (niedzielna Eucharystia z komunią św., modlitwa brewiarzowa, rekolekcje ignacjańskie, stały spowiednik, codzienna Eucharystia itd.). Wspólnie z koleżankami założyłam w Tarnowie Oddział Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców, które działa już 17 lat; zaangażowałam się w prace struktur ogólnopolskich.

Słowa Papieża Polaka, skierowane do nauczycieli akademickich, utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie tylko mam przekazywać wiedzę, ale moim powołaniem, jako nauczyciela, jest przekazywanie siebie z całym bagażem osobowości; słowem i czynem pokazywanie prawd wiary. Tak też zaczęłam uczyć i wychowywać moich uczniów.

Warto dodać, że w 2002 roku spotkałam się z Janem Pawłem II, któremu wręczyłam świadectwo wiary i nawrócenia za Jego przyczyną i podziękowałam za mój świadomy powrót do kościoła i za wiarę.

A było to tak:
Po raz kolejny wybrałam się na krakowskie Błonia, na spotkanie z Janem Pawłem II. Była to trudna wyprawa, ponieważ ta pielgrzymka wypadała dokładnie w drugim dniu Tarnowskiej Pieszej Pielgrzymki na Jasną Górę. Przez wszystkie lata pracy w tarnowskim diecezjalnym radiu prowadziłam „Studio Pielgrzymkowe”: codzienne komentarze, podsumowanie dnia, montaż przywiezionych z trasy nagrań. Pielgrzymka z Tarnowa wyrusza 17 sierpnia, a spotkanie z Ojcem Świętym było nazajutrz. Zapowiedziałam księżom dyrektorom „dezercję” i pojechałam do Krakowa.
Po powrocie padło pytanie: „a pani Magda to ile razy była w Rzymie?”. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą: „nigdy”.

We wrześniu dyrektorzy Radia poprosili mnie na rozmowę i „spisali” moje dane… A w październiku wręczyli mi program pielgrzymki do Rzymu, w 24 rocznicę pontyfikatu Jana Pawła II. Księża zaskoczyli mnie, mówiąc, że to prezent na Dzień Nauczyciela.

Pojechałam do Rzymu, by modlić się blisko Ojca Świętego, by dziękować Bogu za łaskę i dar poznania papieskiej nauki, za możliwość świadczenie życiem prawd Ewangelii, wreszcie za obecność osoby Papieża w moim życiu.

W nocy przed wyjazdem napisałam list do Ojca Świętego, list, który nosiłam w sercu przez ostatnie 10 lat. Zawsze pragnęłam opowiedzieć Mu moją historię nawrócenia.
Kolejne okazje, by to zrobić, mijały, a ja nie potrafiłam przelać myśli na papier. Jedyne świadectwo złożyłam na antenie Radia „Plus” tuż przed przyjazdem Papieża do Starego Sącza w 1999 roku.
Teraz list powstał „od ręki” – bez skreśleń, bez poprawek. List i kasetę z nagraniem radiowym postanowiłam osobiście zawieźć do Rzymu i dostarczyć wraz z przygotowanym przez pielgrzymów prezentem.

Na Placu św. Piotra, okazało się, że prezent księży z Radia jest nieco większy, otóż przewodnik wręczył mi dodatkowy bilet wstępu – czerwony i poprowadził przez kordon służb specjalnych blisko miejsca gdzie miał przemawiać Ojciec św. Jeszcze nie do końca rozumiałam co się dzieje, że praktycznie za chwilę dojdzie do osobistego spotkania z Papieżem. Kiedy do mnie to wreszcie dotarło - zaniemówiłam. Myślałam intensywnie, co powiem Ojcu Świętemu, patrząc Mu w oczy? Czy potrafię krótko przekazać to wszystko, z czym tutaj jestem...?
Potrafiłam!

Doręczyłam mój list i zobaczyłam zasłuchaną i jednocześnie uśmiechniętą twarz Ojca Świętego. Zobaczyłam Człowieka, który naprawdę zaufał Bogu, który nie lęka się trudu, choroby i zmęczenia. Jego błogosławieństwo, którego mi udzielił, delikatne dotknięcie mojej ręki, było najbardziej wzruszającym momentem pielgrzymki. Do dziś słyszę zaskakujące słowa, które mi powiedział: „będzie dobrze”.

Tak, na pewno będzie dobrze. Tu i teraz, i zawsze. Dobrze, to nie znaczy bez trosk, kłopotów, bólu czy cierpienia. Dobrze, czyli wraz z Bogiem i pełną ufnością, że to, co mi daje, jest rzeczywiście na miarę moich możliwości i dla mojego dobra.

Jestem szczęśliwa radością dziecka, które dotknęło by lepiej poznać i bardziej uwierzyło.

Jednak nadal i dzisiaj nie mogę powiedzieć, że moją jedyną fascynacją i zapatrzeniem jest Jezus. Ale nie umiem już żyć bez Niego. Czy żyję dla Niego? – nie wiem. On, Bóg decyduje o moim życiu.
Zmarły przed laty Marek Grechuta śpiewał ”ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Wierzę głęboko, że Bóg przygotował je dla nas na miarę naszych możliwości i sił, byśmy wypełniali je dobrem wobec drugiego człowiek człowieka i dla Bożej chwały.